Picture
Niemiecki hip-hop w moim odczuciu jest strasznie monotonny i monotematyczny. Stosunkowo niewielu wykonawców hip-hopowych z Niemiec potrafiło mnie bowiem zaciekawić swoimi nagraniami, a 90% z tych, których miałem możliwość posłuchać, odeszła bezpowrotnie w niepamięć. Jakoś mnie ten niemiecki styl po prostu nie podchodzi...

Niemniej jednak pod koniec XX w. za naszą zachodnią granicą tworzeniem bitów zaczęli zajmować się dwaj producenci: DJ Illegal (M. Rückert) i Det (D. Keller). Jako duet przyjęli oni nazwę Snowgoons, a z racji faktu, że ich produkcje znamionowały się oryginalnym i zarazem klasycznym, a do tego bardzo agresywnym brzmieniem, błyskawicznie udało im zaciekawić swoją twórczością nowojorską wytwórnię Babygrande Records... Wytwórnię, którą - jak sądzę - doskonale zna każdy miłośnik niezależnego amerykańskiego rapu oraz która pod swymi skrzydłami zrzesza samą śmietankę hip-hopowych artystów ze Wschodniego Wybrzeża USA i nie tylko.

Album "Black Snow" to drugie oficjalne wydawnictwo grupy producenckiej Snowgoons, wydane oczywiście nakładem wspomnianej Babygrande Records. Napisałem "grupy producenckiej", albowiem poza DJ-em Illegalem i Detem w składzie Snowgoons znaleźli się jeszcze duński producent Sicknature oraz rodak założycieli zespołu, J.S. Kuster. Należy stwierdzić, że pojawienie się nowych członków ani trochę nie zmieniło brzmienia bitów Snowgoons, znanego z poprzedniego albumu. W dalszym ciągu otrzymujemy tu wybuchową mieszkankę rozmaitych sampli (charakterystyczne jest częste wykorzystanie orkiestrowych motywów), wbijających się prosto do głowy uderzeń perkusji, przejmujących linii basu i uzupełniających produkcję skreczy (tak się bowiem składa, że Snowgoons parają się także turntablismem). Długo mógłbym się zachwycać nad poziomem produkcji muzycznej autorstwa niemiecko-duńskiego kolektywu... Naprawdę tak dobrych, zgranych ze sobą i tworzących spójną całość bitów nie słyszałem dawno. Osoby, które kojarzą, czym cechują się albumy wydawane przez Babygrande Records, są w stanie wyobrazić sobie charakter wspomnianych bitów - w przypadku Snowgoons produkcja muzyczna jest jednakże wyjątkowo przemyślana i naładowana niepowtarzalną energią, a miejscami na dodatek bardzo agresywna w odbiorze. W mojej ocenie - klasyka.

Albumy producenckie mają to do siebie, że nie obroniłyby się samymi znajdującymi się na nich bitami... Konieczne jest zaangażowanie raperów, których gościnne występy pozwoliłyby słuchaczowi wydobyć to, co we wspomnianych bitach najlepsze. Z wielką radością mogę wobec tego stwierdzić, że na albumie "Black Snow" możemy posłuchać świetnego wyboru niezależnych amerykańskich raperów, głównie zrzeszonych w wytwórni Babygrande Records. Wszystkich z nich nie sposób wymienić, gdyż do prawie że każdego z 21 kawałków zaproszono inny zestaw gości... Ja specjalnie nie zdradzę nikogo z występujących na płycie raperów, gdyż nie chcę nikogo szczególnie faworyzować. Tematycznie najwięcej mamy tu numerów utrzymanych w stylu braggadoccio, choć znajdą się też nieco bardziej refleksyjne momenty. Najważniejsze, że całość albumu zarówno brzmieniowo, jak i merytorycznie jest niezwykle spójna, co w przypadku albumów producenckich z listą płac ogromnej długości rzadko kiedy się udaje...

Moja ocena albumu "Black Snow" to w skali szkolnej piątka z plusem... Snowgoons znam także z innych wydawnictw - zarówno z własnych, jak i cudzych; wcześniejszych, i późniejszych - a ten album wybrałem akurat dlatego, iż uważam, że najlepiej oddaje on charakter twórczości grupy. A ponadto udowadnia, że Niemcy także mogą robić znakomitej jakości niezależny hip-hop. Wcześniej nie byłem co do tego przekonany...


Link do albumu w mp3 [320 kbps, 165 MB]: http://dfiles.eu/files/wsva9ndd1

 
Picture
Kojarzycie taką nowojorską grupę hip-hopową Screwball, pochodzącą z dzielnicy Queensbridge? Swego czasu strasznie jarałem się ich albumem "Y2K". Nawiązuję do wspomnianego zespołu z takiego powodu, że dziś oto postanowiłem przedstawić Wam album jednego z jej byłych członków. Blaq Poet (właść. Wilbur Bass), bo właśnie o tym raperze mowa, ma na swoim koncie bowiem kilka solowych dokonań, a ja chciałbym zrecenzować dla Was album o jakże oryginalnym tytule "Blaq Poet Society".

Nadmieniony album został wydany w roku 2011 nakładem niezależnej bostońskiej wytwórni Brick. Choćby z tej przyczyny uznałem, że warto się nim zainteresować, gdyż Brick wydaje wiele interesujących albumów z nurtu podziemnego hip-hopu Wschodniego Wybrzeża USA. Nie inaczej, choć bez specjalnych fajerwerków, jest i tym razem.

Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę w trakcie pierwszego przesłuchania recenzowanego albumu, jest jego długość. Niewiele ponad 33 minuty to jak na studyjnego longplaya raczej mało, ale za to kondensacja treści jest wystarczająco gęsta. Zresztą Blaq Poet nie jest typem rapera, który byłby w stanie zaciekawić słuchacza przez wymiernie dłuższy okres czasu, dlatego też krótki czas trwania płyty był w tym wypadku na pewno efektem zamierzonym. Jeśli chodzi natomiast o technikę i tematykę poruszaną przez Blaq Poeta, niedużo się tu zmieniło od czasów jego udziału w grupie Screwball. Krótko mówiąc, niedostatki techniczne nadrabia on agresywnym i ciekawym w brzmieniu flow. W kwestii zagadnień merytorycznych mamy do czynienia zaś z typowym nowojorskim hardcore rapem - rzetelnie nawiniętym, lecz niczym niewyróżniającym się in plus.

Za produkcję muzyczną niniejszego albumu odpowiadają dwaj producenci, którzy podzielili się obowiązkami mniej więcej po połowie. Tak więc, możemy na płycie "Blaq Poet Society" posłuchać bitów autorstwa producentów posługujących się pseudonimami Stu Bangas i Vanderslice. Obaj w nowojorskim podziemiu stopniowo wyrabiają sobie coraz lepszą opinię, a ja ich dokonania znam z wydawnictw innych raperów. W kwestii brzmieniowej zarówno jeden, jak i drugi podobnie czuje hip-hop, co wiąże się z tym, że produkcja muzyczna na recenzowanej płycie jest jednolita i utrzymana w klimacie ciężkich bębnów i ciętych sampli. Dla miłośników East Coast rapu coś bez wątpienia godnego uwagi.

Nie można również zapomnieć o nawiązaniu do gościnnych występów raperów, którzy wzięli udział w nagrywaniu niektórych kawałków na niniejszą płytę. Ich dobór jest w mojej ocenie naprawdę świetny - goście wstrzelili się w klimat albumu wręcz doskonale, nadając mu o niebo więcej kolorytu oraz nierzadko wychodząc na pierwszy plan przed głównego bohatera albumu. Kogóż to będziemy mogli posłuchać więc poza Blaq Poetem na recenzowanym obecnie albumie? Już wymieniam - rapują tu między innymi takie osobistości niezależnego rapu jak Vinnie Paz, Chief Kamachi, Apathy, Reef the Lost Cauze czy też R.A. the Rugged Man, a wymieniłem tylko najciekawsze występy. Można zauważyć więc, że jak na tak krótki album nagromadzenie gości jest dość spore.

Podsumowując, Blaq Poet nigdy nie był wybijającym się ponad przeciętność raperem. Jego nagrania mają jednak coś w sobie, że lubię ich słuchać. Dlatego też jeśli klimat nowojorskiego hardcore rapu jest Ci bliski, daj szansę temu albumowi, gdyż godnie reprezentuje on wspomniany gatunek muzyki.


Link do albumu w mp3: [HQ ABR, http://dfiles.eu/files/gtyua4crx]

Do żadnego kawałka z recenzowanego albumu nie nagrano teledysku, dlatego zamieszczam poniżej nieoficjalny klip do piosenki pt. "Daytime Shootouts".

 
Picture
Niezależny hip-hop przybiera najróżniejsze formy. Znamienną cechą tego gatunku muzyki jest fakt, że większość ze wspomnianych jej form do mnie trafia w sposób nienaganny. W związku z tym chciałbym przedstawić Wam dziś dwupłytowy album undergroundowego artysty hip-hopowego z Tucson w stanie Arizona. Skupmy się więc na "Defined Controversy", materiale opracowanym przez rapera posługującego się pseudonimem The Raskal, który to materiał został wydany nakładem niezależnej wytwórni Rufflife Recordz.

Kim właściwie jest tajemniczy The Raskal? Jako że nie ujawnia on swego prawdziwego nazwiska ani pozostałych danych na temat swojej osoby, wiadomo tylko tyle, że jest białym mężczyzną w wieku ok. 30 lat. I z miłą chęcią wytłumaczy każdemu, dlaczego lepiej nie wchodzić mu w drogę i dlaczego to właśnie on powinien być uważany za pioniera rapu w Arizonie... Z tym pionieryzmem to może nieco przesadziłem, jednak po przesłuchaniu recenzowanego albumu stwierdzam, że gość ma pojęcie na temat tego, czym się zajmuje. Ale po kolei...

Jako raper The Raskal znamionuje się dość agresywnym flow, które pod względem oryginalności wyróżnia się niespecjalnie, ale z drugiej strony nie można go skojarzyć z żadnym mainstreamowym raperem. Paradoks? Jest tu ich w przypadku Raskala więcej, gdyż praktycznie nie ma on jako tekściarz żadnych ograniczeń tematycznych. Ok, to niezależny bragga rap z gangsterskimi naleciałościami, więc dywagacji na tematy filozoficzne bym raczej nie oczekiwał, za to na niniejszym albumie znajdują się kawałki zarówno na przemyślenia, jak i do klubu. Jednym słowem, dużo się dzieje, jednak The Raskal nie wyróżnia się zbytnio umiejętnościami ponad wielu innych undergroundowych raperów, a na dodatek w niemalże każdym z 36 kawałków posiłkuje się gościnnymi zwrotkami swoich ziomków z Arizony. Poza znajomkami głównego bohatera recenzowanego materiału, których ksywki nic mi nie mówią, możemy usłyszeć tu także starych wyjadaczy rapu z Zachodniego Wybrzeża USA, spośród których należy bezwarunkowo wymienić takie legendy jak MC Eiht, Chino XL, King T, Kokane, Spice 1, Prodeje czy też Knoc-Turn'al. Mnogość gościnnych występów, wykonywanych w poszczególnych kawałkach nierzadko przez tych samych "no name artystów", nadaje albumowi nieco mixtape'owego charakteru, jednak mi taka konwencja akurat w tym przypadku bardzo odpowiada, gdyż naprawdę nie można się tu pod względem merytoryczno-wokalnym nudzić.

Bardzo pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie produkcja muzyczna albumu "Defined Controversy". Mówiąc szczerze, spodziewałem się raczej nieciekawego brzmienia bitów i sztampowych pomysłów producenckich. Tymczasem okazało się, że producenci, których pseudonimy zupełnie nic mi nie mówią, przygotowali Raskalowi naprawdę dopracowane podkłady, które co prawda nie zrewolucjonizują w żadnym stopniu hip-hopu, niemniej jednak doskonale wpisują się w West Coastowy klimat. Całości materiału słucha się niezwykle równo i mogę wymienić może 2 lub 3 bity, które nie do końca mi się podobają. Pozostała ilość jest na naprawdę przyzwoitym poziomie.

Jak już pisałem, na temat artysty ukrywającego się pod pseudonimem The Raskal oraz jego wytwórni Rufflife Recordz wiadomo mi niewiele... Wiem jednak, że ma on na swoim koncie kilka albumów (zaznaczam, że żadnego z nich, poza obecnie recenzowanym, nie słyszałem) i w Arizonie jest postacią, z którą należy się w środowisku hip-hopowym liczyć. Wydaje mi się, że po przesłuchaniu albumu "Defined Controversy" potrafię już zrozumieć dlaczego.


Link do albumu w mp3 [VBR@180 kbps, 183MB]: http://dfiles.eu/files/evuqj0xx6

 
Picture
Ponad tydzień przerwy to długo. Wiem o tym, dlatego zapowiadam teraz nieco większą "ofensywę" w dzieleniu się z Wami mymi ciekawymi odkryciami muzycznymi. Dziś skupimy się na niezależnym internetowym albumie duetu producenckiego o nazwie Cold Logistics. Wspomniany duet tworzą Chris Brassard i Teddy Roxpin, którzy pochodzą z miasta Providence w stanie Rhode Island, a muzyką, którą wykonują, jest ciepły, instrumentalny hip-hop.

"Northern Star" składa się z dwudziestu kawałków, które przenoszą słuchacza w podróż po niezliczonej ilości dźwięków, zapętlonych w rytm mocnych uderzeń perkusji oraz klasycznego i nowatorskiego zarazem podejścia do produkcji hip-hopowego beatu. Owo klasyczne podejście przejawia się w znanym z połowy lat 90. XX w. charakterystycznym ułożeniu perkusyjnej sekwencji, jak i samego doboru dźwięków perkusji. W instrumentalnym hip-hopie brzmienie bębnów jest moim zdaniem niezmiernie istotne (jak i w nieinstrumentalnym hip-hopie zresztą także), a Cold Legistics wiedzą, czego nieco dojrzalsi słuchacze tego typu muzyki oczekują. I chwała im za to, albowiem w połączeniu z polifonią pociętych sampli otrzymujemy muzykę z duszą, która nawet w zapętleniu i bez domieszki wokalu daje nam okazję do odprężenia się i przeżycia interesującej dźwiękowej przygody.

Jakiego rodzaju eksperymentów z samplami możemy spodziewać się po duecie z Rhode Island? Brzmieniowo dzieje się tu bardzo dużo - począwszy od klasycznych, jazzowo-soulowych zapożyczeń, przez wariację na temat twórczości Beatlesów, po elektroniczne i ambientowe wstawki. Wszystko zostało dopieszczone do granic możliwości i słucha się tego doskonale, a bogactwo pomysłów muzycznych grupy Cold Legistics nie pozwala słuchaczowi się nudzić. Owszem, po kilku przesłuchaniach można odnieść wrażenie monotonności materiału, dlatego polecam rozsądnie "korzystać" z jego zasobów :)

Na zakończenie dodam, że w zamykającym album kawałku pt. "Shelly" można usłyszeć wsamplowaną zwrotkę pochodzącą pierwotnie z piosenki "Passin' Me By" grupy Tha Pharcyde, co udowadnia poniekąd, że również w towarzystwie rapera bity produkcji Cold Legistics sprawdziłyby się nie najgorzej. Cały album dostępny jest do ściągnięcia leganie za darmo z sieci, m.in. pod linkiem podanym poniżej.


Album w mp3 [320 kbps, 136 MB]: http://novafile.com/dlycv94gpodp

 
Picture
Przytłoczony obowiązkami nie znalazłem jakoś czasu na napisanie nowego posta na blogu, jednak z okazji nieco luźniejszego dnia postanowiłem zacząć nadrabiać zaległości. Dziś przenosimy się ponownie do Detroit, a konkretniej zajmiemy się czwartym albumem (drugim oficjalnym) siedmioosobowego kolektywu hip-hopowego Athletic Mic League. Wspomniany album nosi tytuł "Jungle Gym Jungle" i został wydany w 2004 r. nakładem niezależnej wytwórni Lab Technicians Productions.

W składzie zespołu Athletic Mic League odnajdziemy takie postaci jak: 14KT, Buff1, Grand Cee, Vital, Texture, Sunny Star i DJ Haircut. Prawdopodobnie większości z Was wymienione ksywki mówią tyle co mi, a więc niewiele... Nic dziwnego, gdyż AML to typowo undergroundowa inicjatywa muzyczna, w związku z czym można się było takiego stanu rzeczy spodziewać... Dlatego też przejdę od razu do rzeczy.

Najważniejszą cechą, jaka wyróżnia recenzowany album spośród ogromu podobnych wydawnictw, jest produkcja muzyczna. Trochę czasu co prawda potrzebowałem, aby się do niej przekonać, jednak w końcu stwierdziłem, że jest ona rewelacyjna! Bity, pod które nawijają swoje zwrotki raperzy należący do AML, charakteryzują się specyficznym brzmieniem, z którego słynie hip-hop z Detroit (trochę na ten temat było też w tym poście). Za ich produkcję zaś odpowiadają producenci, o których istnieniu wcześniej nie słyszałem bądź nie pamiętam, abym zetknął się z ich twórczością - możemy więc usłyszeć na niniejszej płycie bity autorstwa takich artystów jak: CliffNotes, D. Techtive, Iambeenie, The Lab Techs & V-Tech oraz Forekast. Co najważniejsze w kwestii produkcji muzycznej - jest ona bardzo kreatywna i dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a na przestrzeni ok. 75 minut trwania albumu i wszystkich spośród jego 18 kawałków nie ma ani jednego momentu, który nie przypadłby mi do gustu (nawet skity są okraszone interesującym muzycznym tłem). Innymi słowy, warto sprawdzić tę płytę tylko ze względu na bity - gwarantuję, że każdy słuchacz, który lubi nieco bardziej innowacyjny hip-hop, powinien czuć się nimi usatysfakcjonowany.

Odnośnie sfery wokalnej mam trochę bardziej mieszane uczucia. Żaden z raperów należących do AML nie wyróżnia się bowiem szczególnymi umiejętnościami. Powiem więcej - wspomniani raperzy pod względem posiadanych umiejętności są do bólu przeciętni, niemniej jednak biorąc pod uwagę ich mnogość i różnorodność, materiał przez nich zaproponowany wydaje się całkiem interesujący. No właśnie, wydaje się, albowiem tak naprawdę to produkcja muzyczna nadrabia braki w sferze wokalnej. Nie zrozumcie mnie źle, zwrotki są miejscami nawet bardzo dobre, a ogółem w najgorszym wypadku przyzwoite, jednak do przełomu pozostało jeszcze przebyć wszystkim z występujących tu MC's daleką drogę. Co do przesłania wygłaszanego przez członków Athletic Mic League, spotkamy się tu raczej ze spokojnym przekazem. Teksty w przeważającej części opowiadają o problemach i rozterkach emocjonalnych przeciętnych młodych ludzi, zamieszkujących w nieco podupadłym mieście przemysłowym, jakim jest Detroit. Trochę jest tu także zadziornego braggadoccio, jednak na próżno doszukiwać się na niniejszym albumie mnogiej ilości niecenzuralnych słów czy też dwuznacznych moralnie postaw, jakich niestety pełno we współczesnym rapie. Tak więc podsumowując sferę wokalno-merytoryczną, moja ocena tejże, mimo pewnych braków wymienionych przeze mnie wcześniej, jest jednoznacznie pozytywna.

Wszystkich miłośników oryginalnego w formie hip-hopu z lekko alternatywnym zacięciem zachęcam do zapoznania się ze zrecenzowanym materiałem. Nie będzie to słuchowisko przewidywalne i łatwe, jak wszystko, co modne obecnie w mainstreamowym rapie z USA, lecz kiedy wsłuchacie się w szczegóły i szczególiki naprawdę interesujących bitów oraz posłuchacie, o czym członkowie AML chcą Wam opowiedzieć, będziecie dziękować mi za zaprezentowanie Wam tego ciekawego wydawnictwa :)


Link do pliku torrent, umożliwiającego pobranie albumu za pośrednictwem programu-klienta torrrent [320 kbps, 172 MB]: http://torrage.com/torrent/38FA8C4CEF7DEC998A7C597E834573D625416A74.torrent